niedziela, 20 listopada 2011

Rozdział 2

' Dzisiaj o 19 jestem u ciebie, szykuje się impreza u Michała. Sophie ' - przeczytałam w myślach sms-a od przyjaciółki. 
Pomimo wczorajszego nieudanego dnia, dzisiaj starałam się żyć inaczej, tak, jakby nic nie było. Robiłam to codziennie, jednego dnia nic mi nie wychodziło, a drugiego próbowałam wszystko poukładać i cieszyć się życiem. Wiem, jestem dziwna. 
Leniwie zwlekłam się z łóżka, po czym pokierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, zrobiłam lekki makijaż i związałam włosy w niedbałego koka. Inaczej mówiąc, monotonia. Miałam jej dość, ale cóż poradzić, życie. Tak własnie, życie, które z dnia na dzień stawało się coraz to nudniejsze. Mam ochotę na zmiany, na wielkie zmiany, ale nie ma pomysłu jakby zmienić swoje życie. Niby z pozoru normalna, szczęśliwa nastolatka, tylko, że prawda jest inna, niestety. 
- Może małe zakupy? - odezwał się mój wewnętrzny głos. 
Jasne, nie ma nic innego na poprawę humoru. 
- Oliwier, kochanie, co robisz? - zaczęłam radosnym głosem do słuchawki.
- No niech zgadnę, zakupy? 
- Ej, coś ty, skąd... - zaczęłam się jąkać, po czym dodałam: - Dobra, zgadłeś. To jak? 
- Za godzinę u ciebie jestem - powiedział, po czym rozłączył się.
O tak, lubiłam chodzić z Oliwierem na zakupy, wydaje mi się, że on ze mną też. Dziwne, czyż nie? No tak, nieraz wydaje mi się, że jest gejuchnem, ale nie, nie powinien, wiedziałabym o tym, prawda? 
Godzinę później siedziałam na kanapie, oglądając jakiś denny program w telewizji. Mama poszła do pracy, więc miała wrócić dopiero około 15. 
Zerwałam się, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Tak jak przypuszczałam, za nimi stał dobry kolega.
- No cześć! - naskoczył na mnie, po czym pocałował w policzek.
- No, dobra, idziemy - pociągnęłam go za rękę, a następnie zakluczyłam dom.
- Aua, nie tak mocno! - bardziej pisnął, niż wykrzyczał. 
- Uspokój się, widzę, że humorek dopisuje? - zaśmiałam się cicho.
- Co? No może, ale dobra tam, opowiadaj co u ciebie? 
- Wszystko w jak najlepszym porządku - sztuczny uśmiech nie mógł zejść z mojej twarzy, dobry ten klej.
- O, więc posłuchaj co się u mnie działo.. - zaczął.
Do samego centrum buzia kolegi nie mogła się zamknąć. Właśnie, on był w przeciwieństwie do mnie szczery. Zwierzał mi się ze swoich problemów, pewnie oczekiwał ode mnie tego samego, ale ja nie umiałam. Nie wyobrażałam sobie, by mówić o swoim cierpieniu. Oczywiście była Sophie, ale to inna bajka. Nie potrafiłam na co dzień pokazywać światu jak jest mi cholernie źle, jak się czuję, gdy ma się taką matkę. Nie umiałam. Dlatego też doradzałam każdemu z moich znajomych, a nigdy nie prosiłam o rady dla siebie. 
Po dwóch godzinach stałam przed domem obładowana zakupami. Oliwier zmył się szybciej, ale nie znaczyło to, że kupił mniej. O nie, on?! On kupił dwa razy więcej ode mnie. 
Weszłam do domu, po czym odłożyłam wszystkie torby na kanapę. Pokierowałam się do kuchni w celu zabrania się za obiad. Oczywiście, mamusia nie pomyślała, by córka coś zjadła. W lodówce pingwiny grały w hokeja, a mój brzuch nie dawał za wygraną. Wykręciłam numer do najbliższej pizzerii i zamówiłam jedną dużą. Po piętnastu minutach siedziałam już z ciepłą jeszcze pizzą i napełniałam mój żołądek. Zajęło mi to kolejne pół godziny, kiedy zorientowałam się, że jest już 15. 
- Oho, zaraz pewnie przyjdzie i będzie się dalej wykłócać - pomyślałam. 
Złapałam za torby z zakupami, w drugą rękę pudełko z obiadem i poszłam do góry. Usiadłam przed laptopem, co zajęło mi kolejne piętnaście minut, a rodzicielki dalej nie było. Zapowiadało się, że nie przyjdzie sama. O tak, jeśli przychodzi nawet pięć po piętnastej, zawsze z nim. Znowu przeżywać ten koszmar, pomimo, że trwa to już od dwóch lat, nie uodporniłam się na ten ból. Za każdym razem boli tak samo, a nawet i coraz bardziej. 
Do moich uszu dobiegł dźwięk otwierających się drzwi, otworzyłam swoje od pokoju, po czym usiadłam na schodku, skąd miałam doskonały widok na to co się dzieje w kuchni jak i w salonie. Oczywiście, nie myliłam się. Za mamą wszedł Andrew, po czym rozłożył się na kanapie, jak u siebie. 
Gotowało się we mnie. Miałam ochotę zejść na dół i nakrzyczeć na matkę, że jest nieodpowiedzialna. A jej facetowi nawrzucać, jakim to jest jeszcze niedorozwiniętym umysłowo człowiekiem. Ostro, ale znam go już trochę. W końcu mieszkał u nas pół roku i nie było dnia bez kłótni. Dopiero, gdy do mnie zaczął się rzucać, matka oprzytomniała i wywaliła go z domu. Co nie dało żadnych rezultatów, bo tydzień później dosłownie błagała mnie, bym się zgodziła na przyjęcie go z powrotem. I ja się pytam, czy to jest normalne?! 
- Ona wie, że przyjechałem? - moje rozmyślenia przerwał jego głos. Tak dobijający, że miałam ochotę wybuchnąć.
- Jasne, że wie - wyczułam, że się uśmiecha. 
Kłamczucha, jak ona tak może? 
Nie rozumiem. 
Wróciłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Usiadłam na łóżku zaciskając coraz to mocniej pięści. Zapięłam bluzę, wzięłam do ręki telefon i słuchawki i zbiegłam na dół. 
- Jak ty tak możesz?! - krzyknęłam na mamę, która stała w kuchni pichcąc coś dla swojego chłopaka. 
- O co ci chodzi? - spojrzała na mnie, jak na idiotkę.
- Nie rób ze mnie debilki, oszukujesz i mnie i jego! Jesteś nienormalna! - krzyknęłam na nią raz jeszcze, co zwróciło uwagę faceta, stojącego tuż za mną.
- O czym ona mówi? - spojrzał na moją matkę.
- Nie wiem, pewnie się naćpała. Pokaż oczy - ścisnęła moją rękę.
- Wiesz co ty mówisz? Jestem twoją córką, zrób ze mnie nie wiadomo jaką! - głos powoli zaczął mi się łamać, jak ona tak mogła? Własna matka? - Ona cię oszukuje, nie powiedziała mi nic, że przyjeżdżasz. Nigdy nie uprzedziła. W innych sprawach pewnie też kłamie - z oczu pociekły łzy, patrząc to na Andrew, to na minę złej matki ubrałam na nogi buty, nałożyłam na siebie kurtkę i otworzyłam drzwi.
- Wynocha do ojca! Ciekawe jak ci u niego będzie! - krzyknęła w moim kierunku. 
Trzasnęłam drzwiami, po czym rozryczałam się jak małe dziecko. Nałożyłam na głowę kaptur i ruszyłam w drogę. Nie wiem gdzie, po prostu szłam. Niebo powoli ciemniało, a ja w strugach deszczu szłam przed siebie,  nie wiadomo w jakim celu. W tym momencie wiedziałam jedno, muszę porozmawiać z ojcem, by przyjął mnie do siebie, bo nie mam zamiaru mieszkać z tą kobietą. 
Łzy ciekły po policzkach, moje usta przyjęły gorzki smak. Nie miałam sił by żyć dalej, nie mogłam pogodzić się z tym okrutnym losem. Bo niby czemu inni mają być szczęśliwi, a ja czuć tylko i wyłącznie smutek? Nie wiem, chyba już nigdy nie będę naprawdę szczęśliwa. 
Moje rozmyślenia przerwał ból, który znikąd pojawił się w głowie. 
- Kur*a, uważaj jak chodzisz! - usłyszałam męski głos. 
Podniosłam bolącą jeszcze głowę. Moim oczom ukazał się chłopak. Na oko w moim wieku. Na głowie miał kaptur, a w jego oczach dało się ujrzeć smutek. 
- Mogłabym powiedzieć ci to samo - syknęłam cicho, po czym ruszyłam dalej. 
Odwróciłam się, napotykając wzrok chłopaka. Stał i patrzył się za siebie. 
- Nie gap się tak - wymruczałam cicho, bardziej do siebie, bo był za daleko, by usłyszeć.
- Zaczekaj - krzyknął za mną. 
Stanęłam, nie wiem dlaczego, przecież go nie znałam. A jak to jakiś morderca?! 
- Savannah, uciekaj! - w mojej głowie odezwał się głos. 
- Czego? - odwróciłam się do chłopaka, który stał tuż za mną. 

Stałem oko w oko z dziewczyną w ogóle mi nie znaną. Nie wiem dlaczego ją zawołałem. Nigdy przecież nie zwracałem uwagi na tego typu dziewczyny. Miałem dość swoich problemów, nie miałem ochoty mieszać się w życie kogoś innego.
- Co się stało? - powiedziałem dość odważnie, ale dalej nie wiedziałam po co to robię. Jakaś siła kazała mi spadać stamtąd, ale z drugiej strony coś podpowiadało mi, żebym został. - Płakałaś.
Dziewczyna nieoczekiwanie parsknęła śmiechem. 
- Płakałam, właśnie. Ja płakałam, kto by uwierzył, że Savannah Smith płacze? Przecież to niby najsilniejsza dziewczyna emocjonalnie i fizycznie. Więc dlaczego płacze?! - stojąca przede mną dziewczyna zachowywała się jak wariatka. - Gówno cię obchodzi dlaczego płaczę. Pewnie teraz myślisz, że uciekłam z psychiatryka, nie? Ale niestety chłopcze zawiodę cię. Po prostu wiem, że życie potrafi dać mocnego kopa. 
- Nie tylko ty to wiesz - syknąłem złowrogo, bo co ona myśli? Ona jedyna jest nieszczęśliwa? Pewnie chłopak ją rzucił i już myśli, że wie co to życie. 
W ogóle, po co ją o to pytałem? Nigdy nie interesowały mnie losy innych ludzi.
- A co ty możesz wiedzieć o życiu? - spojrzała na mnie kpiąco. 
- Więcej niż myślisz - wysyczałem przez zęby, po czym napięcie się odwróciłem. 
- Krzyżyk na drogę! - zawołała jeszcze.
Nic nie odpowiedziałem, kolejna panienka, która myśli, że jest jedyna pokrzywdzona na tym świecie.

- Rozumiesz to? - spojrzałam na Sophie, która siedziała osłupiona, gdy opowiedziałam jej wydarzenie z wcześniejszych piętnastu minut. 
- Jaki cham! - krzyknęła, po czym przytuliła mnie, widząc, że koleś mnie bardziej dobił. - Kochanie, nie warto. Nie znasz go, nie przejmuj się jego słowami - pocieszała mnie.
- No tak. Mniejsza już z nim, muszę jak najszybciej wyjechać do ojca ... - zamyśliłam się przez chwilę.
- I zostawisz mnie tutaj tak samą? - spojrzała na mnie smutnie, po czym uśmiechnęła się lekko. - Jasne, jeśli to ci ułatwi życie. 
- Kochana jesteś - raz jeszcze przytuliłam się do niej.
- Dobra, koniec tego płakania. Czas na szykowanie się na imprezę. Idę się wykąpać, a ty przyszykuj nam ciuchy. Znajdziesz w garderobie - wskazała palcem na drzwi, po czym schowała się w łazience.
- Okej, czas zacząć po raz kolejny nowe życie.
- A raczej nowy wieczór - bezsensownie dopowiedziałam głośno. 


siemacie <3 
rozdział wyszedł długi, czyż nie?
jak widzicie, napisałam go z perspektywy Sav  i chłopaka,
o którym więcej dowiecie się w kolejnym rozdziale. 
mam nadzieję, że się podoba, bo włożyłam w niego pełne dwie godziny,
które miałam przeznaczyć na lekcje, ale co mi tam.. : ))
opinie mile widziane. 
przypominam, że informuję na gadu. 
784776 . :* 
Pozdrawiam <3 

7 komentarzy: