niedziela, 2 października 2011

Rozdział trzydziesty ósmy.

Przetarłam oczy dłonią, które w dalszym ciągu były wilgotne od łez. - Dzień dobry pani - usłyszałam radosny głos lekarza. - Dzień dobry - odpowiedziałam cicho, ale na tyle głośno, by lekarz usłyszał. - Jak się pani czuje? - zapytał, nie patrząc na mnie, lecz pisząc coś w karcie. - Nie wiem. Chyba dobrze... - wyszeptałam. - Proszę poruszać dłońmi. - odłożył kartę i oparł się o barierkę szpitalnego łóżka. Zrobiłam co kazał. - A teraz nogami - uśmiechnął się lekko. Ja, chcąc poruszać dolnymi kończynami zastygłam... - Nie mogę - wyszeptałam. Przeraziłam się, serce przyspieszyło, to, czego najwyraźniej za chwilę miałam się dowiedzieć wystraszyło mnie nie na żarty. - Co się dzieję?! Nie czuję nóg! - krzyknęłam w jego stronę, dotykając lekko swoich nóg, ale bez skutku, nie czułam nic... - Proszę się uspokoić - lekarz był o dziwo spokojny. - Jak mam być spokojna? - z coraz większym zdenerwowaniem mówiłam do lekarza jak do głuchego. - To jest normalne po wypadku. Miała pani wiele szczęścia. Dzięki Bogu kierowca zmienił w ostatniej chwili kierunek, ze strachu upadła pani uderzając głową o asfalt, cieszmy się, że to tak się skończyło - uśmiechnął się wcale mnie nie uspokajając. - Więc dlaczego nie mogę poruszyć nogami? - przeszłam do poprzedniego tematu. - Niech się pani nie martwi, jutro już wszystko będzie w porządku, a teraz proszę spać. - dodał na koniec wychodząc z pokoju. Luz, niczego się nie dowiedziałam, ale okej... Myśl, że samochód mnie nie potrącił z jednej strony mnie ucieszyła, a z drugiej zaś zasmuciła. Bo przecież jeszcze niedawno chciałam skończyć ze sobą raz na zawsze, co niosłoby za sobą wielką ulgę. Ale z drugiej strony zniszczyłabym życie bliskim, jakim byli rodzice i babcia. Już śmierć jednego dziecka przeżyli, nie wybaczyliby sobie pewnie tego, że i to drugie zniknęło. - Mogę? - usłyszałam głos Nikoli. Spojrzałam w stronę drzwi. - Jasne, wejdź - posłałam jej wymuszony uśmiech. - Jak się czujesz? - usiadła obok mnie. - Wiesz jak się wszyscy martwiliśmy o ciebie? - dodała. - Przepraszam - z oczu popłynęły łzy. Nie było to na moje siły, nie takie coś. - Już, spokojnie - przytuliła się do mnie. Tak, dodawało mi to sił, wiedza, że nie jesteś jednak sam, że najważniejsze osoby w twoim życiu nie zostawiły się, w moim przypadku nie wszyscy tacy byli... - Prześpij się, poczujesz się o niebo lepiej - powróciła do poprzedniej pozycji. - A słyszałaś o tym kolesiu?! - dodała szybko. - Nie zasnę... - zaśmiałam się cicho, ocierając policzki. - Jakim? - spojrzałam na nią. - Ten kierowca, który zatrzymał się, gdy cię zobaczył wbiegającą pod jego koła. Okazało się, że skręcił i wjechał prosto w drzewo. Leży nieprzytomny, prawdopodobnie coś ma z głową, ale jakie ciacho, ja ci mówię! - tak, stara, kochana Nikola. - Że co?! - otworzyłam szeroko oczy. - No tak, uratował Ci dupę - puściła do mnie oczko, uśmiechając się. - Dobra śpij, ja jutro wpadnę - pocałowała mnie w policzek i wyszła. Więc przeze mnie chłopak mógł stracić życie... Co jeśli coś gorszego mu się stało? Co jeśli może umrzeć? Co jeśli... - Idiotka... - powiedziałam cicho. Jutro pójdę do niego, muszę... Nie, teraz... Podniosłam głowę, co spowodowało ciemność przed oczami, opuściłam ją powoli uświadamiając sobie, że mam brak czucia w nogach, a po drugie jestem dopiero co po wypadku. Jednak jutro... Ułożyłam głowę na poduszce, przymykając przy tym powieki. Zasnęłam z myślą o biednym chłopaku, którego jak najszybciej chciałam zobaczyć...
Po otworzeniu oczu ujrzałam lekarza. - I jak nogi? - uśmiechnął się lekko. Dalej lekko senna, sprawdziłam, poruszyłam palcami. - Udało się! - uśmiechnęłam się szeroko próbując poruszyć całymi nogami. Jednak bez skutku. - Dlaczego... - nie dokończyłam. - Minie jeszcze trochę czasu, powoli nie wszystko naraz - zaśmiał się. - Mam pytanie... - moje nogi akurat teraz nie były takie ważne. - Słucham? - spojrzał na mnie. - Chciałabym zobaczyć kierowcę tego samochodu, mogłabym? - uśmiechnęłam się lekko. - Hm... Mogę panią zawieźć wózkiem inwalidzkim, ale tylko na chwilę - ponownie pokazał swoje zęby. - Dziękuję - z jego pomocą podniosłam się i opadłam lekko na wózek. Po chwili byliśmy pod drzwiami najprawdopodobniej jego sali, lekarz otworzył drzwi, zaparkował moim wózkiem obok łóżka i wyszedł mówiąc, że mam 5 minut. Chłopak wyglądał na 20-latka, był podłączony do różnych aparatur. Na ten widok łzy same stanęły mi w oczach, przeze mnie ten chłopak mógł zginąć. - To pani wina... - usłyszałam kobiecy głos. Odwróciłam głowę w stronę zamykających się drzwi. - Słucham? - spojrzałam na kobietę w średnim wieku. - Przez pani głupie pomysły niewiadomo czy mój syn w ogóle wybudzi się ze spiączki! - krzyknęła, tak, że aż podskoczyłam. - Nie miałam pojęcia, że to się tak skończy i szczerze, to wolałabym ja leżeć na miejscu pani syna... - kobieta zezłościła się bardziej i spojrzała na mnie wrogo. - Proszę stąd wyjść! - krzyknęła, po czym spojrzała na wózek. Złapała za niego i wyjechała nim za drzwi. - Mogłem panią uprzedzić - lekarz stanął obok mnie. Po chwili leżałam już w swojej sali. - Proszę się nie martwić, to normalne, akurat w takiej sytuacji. - uśmiechnął się do mnie. - Proszę mi powiedzieć, co jest z tym chłopakiem? - spojrzałam na lekarza. Byłam w szoku, nie wiedziałam, że jego matka tak postąpi, ale nie dziwię się jej... - Jak na razie nie potrafimy ustalić co, niby nie ma żadnych ran, ale puki się nie wybudzi niewiele możemy wywnioskować. - powiedział, po czym wyszedł.

3 dni później...

- Gotowa? - usłyszałam głos mamy. - Tak, ale jeszcze muszę coś załatwić - podałam jej torbę, a sama wyszłam z sali. - Poczekaj chwilę - powiedziałam jej, gdy ta szła za mną. Zapukałam do drzwi, za którymi znajdował się przytomny już chłopak. - Proszę... - usłyszałam męski, zmęczony głos. - Mogę na chwilę? - otworzyłam drzwi, nie czekając na odpowiedź usiadłam obok łóżka. - Kim pani jest? - patrzył na mnie zdezorientowany. - Julia, miło mi - podałam mu dłoń. - Paweł - niestety nie był na tyle silny by podać mi dłoń. - Ale o co chodzi? - dalej patrzył na mnie nie wiedząc o co mi chodzi. - Przyszłam Cię przeprosić, przeze mnie wylądowałeś tutaj... - powiedziałam cicho. - Ale... ja nic nie pamiętam - wyszeptał cicho. W tym samym czasie do sali wszedł lekarz. - Pomimo to, jeszcze raz Cię przepraszam... - powiedziałam na koniec, po czym wyszłam. - Nie pamięta tylko wypadku, czy ... - nie mogłabym dopuścić nawet takiej myśli do siebie. - Niestety uderzenie było za silne. Paweł wszystko zapomniał łącznie z dzieciństwa, pustka, ale nie przejmuj się, po pewnym czasie powoli będzie sobie przypominał - pocieszył mnie uśmiechem. - I na co to mi było? - zapytałam samą siebie. - To jest jego adres, jeśli kiedyś będziesz miała ochotę z nim porozmawiać o tym... - napisał na kartce, po czym podał mi ją. - Dziękuję, dowidzenia - uśmiechnęłam się, po czym złapałam pod rękę mamę i długim, szpitalnym korytarzem poszłyśmy do wyjścia.

na sam początek WIELKIE przeprosiny!
ja wiem, że nawaliłam, ale niestety, życie.
strasznie się za Wami stęskniłam, mam nadzieję, 
że z tego powodu nie gniewacie się na mnie 
i będziecie razem ze mną w ciągu dalszym kontynuować tego bloga.
rozdział pisany na szybkiego, korzystam z okazji u kuzynki, więc szału nie ma. 
kolejny nie wiem kiedy będzie, ale mam co do opowiadania plany, które mam nadzieję,
że spodobają się Wam, co będziecie mogli ocenić w kolejnych rozdziałach.
do kolejnego ! ; ***  

6 komentarzy:

  1. I like it ! ;pp
    Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze jest ;*
    czekam na nastepny z niecierpliwoscia ; D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie , że wgl coś jest. Czeeekam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już nie mogę się doczekać następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie, że wróciłaś ;) ;*
    Ten jest i tak super ;)
    Dawaj szybko następny! ;D ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietnie piszesz. Ciekawie i szybko się czyta.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń