środa, 30 listopada 2011

Rozdział 6

- Savannah? - po jego głosie mogłam wnioskować, że jest zdenerwowany. 
- Nie wiem gdzie jestem, sorry, że zawracam ci dupę, ale w innym przypadku zadzwoniłabym do Sophie, czy innego człowieka. Jesteś moim kołem ratunkowym, przenocuj mnie - powiedziałam jednym tchem, co nie było łatwe powiedzieć -wcześniej wydawanemu się- wrogowi. 
- Chciałbym, ale... Wybacz, nie mogę - powiedział, co mnie zaskoczyło. 
- No tak. Co ty sobie wyobrażałaś? Że co? Przyjmie cię z otwartymi rękoma? Nie zna Cię, a ty nie znasz go. Nie lubi Cię, a ty nie lubisz... Nie, jakbym go nie lubiła, to nie dzwoniłabym do niego przecież. 
Czułam się upokorzona, doszczętnie. 
- Ta, spoko, kolejny, który mnie zostawi - syknęłam cicho do słuchawki, po czym nie zważając na dalsze jego wyjaśnienia, rozłączyłam się.
Super. Siedziałam na śmierdzącej ławce, gdzie pewnie jeszcze dwie godziny temu pili na niej jacyś menele. Nie miałam co ze sobą zrobić, a jedyne co przy sobie miałam, to plecak, w którym znajdowały się dwie bluzy, jedna para spodni, bielizna, która powinna starczyć mi na trzy dni i ładowarka, którą nie wiem gdzie sobie podłącze. Nie ma co, wszyscy mnie kochają. 
Użalałabym się tak nad sobą dalej, gdyby nie telefon, a raczej jego dźwięk, przerwał mi w tym. 
- Czego? - zapytałam zdenerwowana.
- Gdzie ty jesteś? - po drugiej stronie usłyszałam Deana. Nie spodziewałam się tego.
- Nieważne - powiedziałam naburmuszonym głosem.
- Ważne, odpowiedz - nie dawał za wygraną.
- Odczep się, dobra? - po tych słowach rozłączyłam się.
Ta rozmowa wydawała się być śmieszna. 
Po chwili zastanowienia, zrozumiałam powagę sytuacji. Byłam sama, gdzie wokół mnie rozlegał się park, w którym -prócz tej ławki-, nie było nic innego niż samych drzew. Przestraszyłam się nie na żarty. 

Nie rozumiałem tej dziewczyny. Najpierw dzwoni do mnie, mówi mi, żebym ją przenocował, a teraz stroi fochy. Widać, że jest zagubiona w tym świecie. Cóż, nie dziwię się jej. Z jednej strony źle zrobiłem, nie przygarniając ją do siebie. Po pierwsze, dowiedziałbym się o niej więcej, z pewnością. Po drugie, zaczynałem powoli się o nią martwić. A z drugiej strony, wydaje mi się, że zrobiłem dobrze. Gdyby zobaczyła widok, który nawet dla mnie jest okropny, nie odezwałaby się do mnie już nigdy. Siedziałem tak zamyślony przez dłuższy czas, kiedy to zrozumiałem, że naprawdę jest jej potrzebna pomoc. Chwilę później trzymałem już w dłoni telefon, wykręcając numer do Wiktorii. 
- Słucham? - po drugiej stronie usłyszałem zaspany głos.
- Tutaj Dean, przepraszam, że budzę Cię o tej porze, ale jest mała sprawa - zacząłem do słuchawki, przy czym chodząc nerwowo po pokoju.
- Więc słucham - powiedziała, nieco bardziej wybudzona.
Po przedstawieniu jej sytuacji, zacząłem się coraz bardziej denerwować. Nie wiedziałem jaka będzie jej decyzja, a naprawdę chciałem pomóc koleżance.
- Przyjdźcie do mnie, a na pewno coś się znajdzie - usłyszałem po drugiej stronie.
- Naprawdę? Dziękuję, do godziny z pewnością będziemy - ucieszony, zakończyłem rozmowę. 
Po krótkiej przerwie, ponownie wybrałem numer do Savannah. 
- Znowu ty? - usłyszałem jej głos, który najprawdopodobniej próbował być nieco mniej drżący.
- Gdzie jesteś?
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Upewniłem się jeszcze, czy oby na pewno się nie rozłączyła. 
Wszystko było w porządku.
- W jakimś parku, jest ławka, są drzewa i jakiś pomnik... - powiedziała jednym tchem.
- Super, mogłabyś bardziej pomóc.
- Przecież mówię ci, że nie ma tutaj nic innego - pomimo powagi sytuacji, wyczułem, że się uśmiechnęła.
- Dobra, chyba się domyślam. Czekaj tam na mnie - powiedziałem, po czym zakończyłem rozmowę.
Masakra. Gdyby ktoś powiedział mi, dwie godziny temu, że tak będzie wyglądała moja noc, nie uwierzyłbym.
Wszedłem do pokoju 4-letniej siostry, wyciągnąłem z szafy płaszczyk i kozaki, po czym nałożyłem na nią, wpół śpiącą. Ułożyłem na rękach, chowając przed tym do kieszeni kluczyki od samochodu kumpla, a następnie wyszedłem z mieszkania. Pod blokiem, gdzie ułożyłem małą dziewczynkę na tylnym siedzeniu auta, wsiadłem za kierownicę i odpaliłem.
Nie, nie miałem prawka, ale potrafiłem jeździć i nie bałem się, że policja może mnie złapać. Przeważnie starałem się nie łamać przepisów. Wiem, nie było to odpowiedzialne z mojej strony, ale musiałem sobie radzić. Nauczyłem się, że w życiu trzeba sobie radzić samemu. 
Po piętnastu minutach dojechałem na miejsce, gdzie najprawdopodobniej była Savannah. Wysiadłem z samochodu, zamykając po tym na klucz, a następnie ruszyłem w poszukiwaniu dziewczyny. 
Znalazłem ją szybko, skuloną na ławce. Obok niej leżał plecak, który na co dzień brała do szkoły.
- Jestem - powiedziałem, stając za nią. 
Dziewczyna podskoczyła. Wiem, nie powinienem, ale wybuchnąłem śmiechem.
- Bardzo śmieszne - skrzywiła się, po czym złapała za plecak.
- Dobra, ogarniamy. Co się stało? - zapytałem, poważniejąc.
- Myślisz, że ci powiem? - powiedziała ironicznie.
Zatkało mnie. 
- Dziewczyno, budzisz mnie o północy, gadasz jak narąbana do słuchawki. Mówisz, że jesteś sama i żebym po ciebie przyszedł, a teraz udajesz wielce obrażoną? Nie pokazuj, że jesteś silna. Oboje dobrze wiemy, że jesteś słaba w tym życiu i pokazujesz siłę tylko po to, by inni Cię cenili, prawda? Pokazujesz, że jesteś szczęśliwa, by nie być omijaną w szkole szerokim łukiem, gdy inni zobaczą jaka naprawdę jesteś. Powiem ci, że cholernie się mylisz. Gdyby znali twoją sytuację, pomogli by ci. Od tego są przyjaciele, więc nie zgrywaj takiej, co nic nie rusza i pokaż jaka naprawdę jesteś! - nie wytrzymałem, musiałem w końcu powiedzieć jej parę słów, które możliwe, dałyby jej do myślenia. Znałem dobrze jej ból, jeszcze niedawno tak samo pokazywałem, że jestem szczęśliwy i nie, nie wyszło mi to na dobre. 
- Zabolało - powiedziała, ocierając policzek. 
Super, a ta znowu ryczy. Drugi raz już ją widzę w takim stanie. 
- Bo miało - nie ruszały mnie jej łzy, chociaż... 
- Chcesz znać prawdę? Chcesz wiedzieć dlaczego mam uśmiech na ryju, pokazując przy tym, że jestem w chuj szczęśliwa? Naprawdę chcesz? Ale uprzedzam, prawda jest bolesna - zaciągnęła nosem, co dało mi do zrozumienia, że naprawdę przesadziłem.
- Chcę - tylko na tyle było mnie stać.
- Opowiem ci, tylko zabierz mnie w bardziej przytulne miejsce - otarła chyba już ostatnią kroplę łez, na policzku, po czym ruszyła w skazane przeze mnie miejsce. - Gdzie idziemy? 
- Zobaczysz - powiedziałem krótko, chowając zmarznięte dłonie w kieszenie spodni, przy czym przyspieszyłem, bo na śmierć zapomniałem, że w aucie została moja siostrzyczka. 
- Masz prawo jazdy? - zapytała, widząc, że otwieram jedyny stojący na parkingu samochód.
- Nie.
- Potrafisz jeździć? - ponownie zapytała.
- Tak.
- Więc czemu... - nie skończyła.
- Możesz przestać i się w końcu zamknąć? Obudzisz Emily - powiedziałem, kiedy to już wsiadaliśmy do wozu.
- Jaką... - znowu urwała, gdy zobaczyła odwracając się małą, śpiącą blondynkę. - Zgupiałeś? Ciągnąłeś małe dziecko w takie zimo, by przyjechać po mnie? - zapytała z wyrzutem w głosie.
- Chcesz dobrze, źle. Nie chcesz dobrze, też źle. Zastanów się - syknąłem cicho, patrząc w jej stronę.
Nie odpowiedziała. 
Ruszyłem z opustoszałego parkingu. 
- To twoja siostra? - parę minut później, po niezręcznej ciszy, poczułem na sobie jej wzrok.
- Tak - odpowiedziałem krótko.
- Ile ma lat? 
- Cztery.
- Ładna jest - odwróciła się, by raz jeszcze na nią spojrzeć.
- Po mamie - uśmiechnąłem się lekko, przywołując tym samym wspomnienia.
- Gdzie twoja mama? - nie kończyła z pytaniami.
- Nie ma jej. 
- Zostawiła was? - powoli działała mi na nerwy.
- Umarła - zakończyłem krótko nasz bezsensowny dialog. 




kochani<3
zmobilizowałam się i napisałam ten rozdział.
o dziwo, z wielką przyjemnością. to wszystko, to wasza zasługa. 
komentarzami dajecie mi motywacje, do kolejnych rozdziałów.
dla was, to kilka literek, które świadczą, co myślicie o opowiadaniu,
a dla mnie to naprawdę bardzo ważne, więc proszę, nie bójcie się, klawiatura nie gryzie . 
rozdział taki sobie. mógłby być lepszy, ale cóż...opinie zostawiam dla was. 
przypominam, że informuję na gadu.
zostaw w komentarzu numer, albo pisz na 784776 .
podpisano: crazydream

11 komentarzy: